Próbując przegonić czas – musical Tik, Tik… Bum! w teatrze Roma – recenzja + porównanie obsad

musical tik tik bum teatr roma recenzja marcin franc
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl, materiały z konferencji prasowej

W życiu każdego człowieka nadchodzi ten moment, gdy tykanie zegara zaczyna rozbrzmiewać w głowie przeraźliwie głośno, zagłuszając przy tym zdolność racjonalnego myślenia. Możesz go usłyszeć, na przykład, na tydzień przed trzydziestymi urodzinami: kiedy odkrywasz, że musisz, ale nie chcesz dorosnąć. Kiedy dociera do Ciebie, że nic nie osiągnąłeś. Ledwo starcza ci na rachunki. Nie założyłeś rodziny. Nie masz stałej pracy. Nie masz własnego mieszkania. Nie masz nawet psa, bo nie umiałbyś się nim zająć. Musisz coś zrobić. Musisz BYĆ. Musisz SIĘ STAĆ. Już. Teraz. Zaraz. Tik, tik, tik, tik....


To spotyka Jona. Ma 29 lat, jest dobrze zapowiadającym się kompozytorem i autorem musicali. Ale tylko "zapowiadającym się", co nie zapłaci za niego rachunków, ani nawet nie połechce wystarczająco jego ego. Chłopak obiecuje więc sobie, że wreszcie osiągnie sukces, zyska popularność, a to wszystko nastąpi jeszcze przed trzydziestką. Która, jak na złość, wypada już za kilka dni. Gra więc va banque: odrzuca propozycję dobrze płatnego etatu, pisze po nocach, odsuwając tym samym znajomych i ukochaną, bo teraz liczy się kariera, dla nich przecież znajdzie czas później. Ale czy na pewno? Czy sukces będzie wart tych wyrzeczeń? I czy jakikolwiek sukces w ogóle nastąpi?

RÓB (TEN MUSICAL), A NIE GADAJ

Musical Tick, Tick... Boom! powstał w 1990 roku jako dzieło pośrednio autobiograficzne – Jon jest bowiem uznawany za alter ego Jonathana Larsona, który przez lata mierzył się z podobnymi co główny bohater myślami. Tak naprawdę ten ogromny, wyczekiwany sukces przyniósł mu dopiero Rent w 1996 roku. Jonathanowi jednak nigdy nie było dane go doświadczyć – zmarł z powodu tętniaka aorty wieczór przed premierą spektaklu. Pełnowymiarowe Tick światło dzienne ujrzało w roku 2001 dzięki adaptacji Davida Auburna na podstawie kilku wersji scenariusza Larsona (początkowo spektakl miał charakter monologu prowadzonego przez Jonathana jako “30/90”, potem “Boho Days”, dopiero Auburn wprowadził dodatkowe postacie). 

musical tik tik bum teatr roma recenzja maciej pawlak
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl, materiały z konferencji prasowej

Teraz po tytuł ten sięgnął Teatr Muzyczny Roma w Warszawie, by z dniem 18 listopada 2023 zagościć na Novej Scenie przy Świętej Barbary (reżyseria Wojciech Kępczyński). Wystawienie Tik, Tik... Bum! w tak kameralnym i intymnym miejscu przyniosło ogrom plusów: widz ma możliwość przyglądania się z bliska emocjom wypisanym na twarzach aktorów, a nawet skrytych w ich oczach. Do tego Jon, jako postać, jest niejako narratorem całego spektaklu, wypowiada się bezpośrednio do zebranych opowiadając swoją historię, nawiązując kontakt wzrokowy, czasem też wchodząc w delikatne interakcje. Na tak małej powierzchni, mieszczącej nieco ponad 150 widzów, z pierwszymi rzędami umieszczonymi na równi ze sceną, robi to znacznie lepsze i mocniejsze wrażenie, niż gdyby artyści patrzyli z góry na odgrodzoną od estrady tysięczną publikę. Specyfika tak przygotowanej produkcji wymaga też pewnych ograniczeń względem odbiorców: Tik, Tik… Bum! w Teatrze Roma trwa 1.40h, bez przerwy. Osoby spóźnione więcej niż 10 minut nie będą już mogły wejść na salę – podobnie, jeśli ktoś w trakcie trwania spektaklu zdecyduje się opuścić publiczność, np. wyjść do toalety, nie będzie mógł wrócić. Wynika to ze specyfiki tytułu, wspomnianej bliskości widowni z aktorami – wracający widz musiałby dosłownie przejść przez środek sceny, między artystami, by wrócić na swoje miejsce, co zaburzyłoby płynność przedstawienia.

ZOBACZ TAKŻE: Jak wygląda Tik, Tik… Bum! Fotorelacja z konferencji prasowej

To wszystko sprawia, że Tik w Romie jest spektaklem niezwykle kameralnym i przytulnym. Cała fabuła rozgrywa się na kilku metrach kwadratowych, z minimalistyczną i symboliczną, choć przy tym niezwykle klimatyczną scenografią (Mariusz Napierała), w ramach której stojące na scenie klawisze w ciągu kilku sekund z instrumentu zmieniają się w nakryty stół. Odbioru dopełniają również światła (Michał Mardas, Krzysztof Gantner) dodatkowo wyzwalające emocje w dramatycznych momentach, ale także uzupełniające i wyjaśniające scenografię (np. za pomocą odpowiedniego ruchu świateł świetnie zaprezentowano scenę jazdy samochodem i poświatę mijanych latarnii odbijaną na twarzach aktorów – mały zabieg, a dodał siedzącym w jednym miejscu artystom dynamizmu i nadał wrażenia ruchu).

TRÓJKA (AKTORÓW) Z PRZODU

Na scenie pojawia się tylko trzech artystów, a główny bohater ani na moment nie znika za kulisami, nie ma możliwości nawet na sekundę porzucić swojej aktorskiej maski i wyjść z roli. Jako Jon, zamiennie, z materiałem mierzą się Maciej Pawlak i Marcin Franc. Towarzyszą im Anastazja Simińska/Maria Tyszkiewicz oraz Piotr Janusz/Maciej Dybowski, którzy kreują kilka różnych postaci, diametralnie zmieniając swój charakter po zarzuceniu płaszcza czy zmianie nakrycia głowy (podobnie jak w musicalu Morderstwo dla dwojga, gdzie Marcin Sosiński odgrywa kilka ról niemal jednocześnie).

A w sferze aktorskiej również nie da się niczego temu tytułowi zarzucić: chociaż poszczególni artyści podchodzą do swoich ról z nieco inną energią czy pomysłem na postać, w efekcie czego ich wcielenia mogą się od siebie różnić i inaczej wybrzmiewać, to nadal każde z nich jest niezwykle realistyczne, emocjonalne, robi równie mocne wrażenie – to już będzie kwestia stricte subiektywna, która wersja obsadowa bardziej trafi w nasze gusta.

musical tik tik bum teatr roma recenzja marcin franc
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl, materiały z konferencji prasowej

Jon Maćka Pawlaka (Pippin, Thrill me) wydaje się bardziej chłopięcy, delikatny, czasem może zagubiony, łatwowierny i naiwny, całkowicie beztroski, jakby faktycznie nie chciał dorosnąć, dzięki czemu widzowi łatwiej jest zrozumieć część z jego nierozważnych decyzji. Może to jednak być rozbudowana, skomplikowana i dobrze przemyślana podwójna gra: może patrzymy na Jona udającego radość, z uśmiechem przyklejonym do twarzy na pokaz, kiedy w rzeczywistości w jego wnętrzu rozwija się smutek, którego stara się nie okazywać. Można odnieść wrażenie, że Maciej podchodzi do tej roli w bardziej spontaniczny i komediowy sposób – chociaż miałam okazję zobaczyć jego Jonów dwa razy, z tygodniową przerwą pomiędzy, i już zauważyłam ogromne zmiany: Pawlak wprowadził do swojej postaci znacznie więcej tragizmu, łez i emocji, niż na premierze (dlatego też warto wracać na znane spektakle i sprawdzać, jak cała historia ewoluuje w trakcie dalszych prac).

Natomiast Jon Marcina Franca (Aida, Złap mnie, jeśli potrafisz) sprawia wrażenie dojrzalszego, ale i bardziej “dramatycznego” niż komediowego. Momentami wydaje się smutny, melancholijny, przybity, jak gdyby prawdziwy chaos dział się w głowie postaci; możemy zobaczyć, jak czai się w oczach i nie jest koniecznym prezentowanie go wyrazistymi gestami – wystarczy jedno spojrzenie, byśmy zrozumieli, jaka burza szaleje w jego myślach, aż do wciskającego w fotel wybuchu, tytułowego Bum!, w zakończeniu spektaklu. Jednocześnie, mimo tej pozornej powagi, w bardziej energetycznych i dowcipnych numerach Marcin świetnie prezentuje swoje poczucie humoru, luz, zabawę konwencją i widać frajdę, jaką sprawia mu ta rola. Franc wydaje się także swobodniej podchodzić do interakcji z widzem.

Obydwaj panowie mają świetną energię i kontakt z publiką – co w wypadku tego tytułu jest konieczne, bowiem Jon stanowi łamiącego czwartą ścianę narratora nie tylko opowiadającego słuchaczom swoją historię, ale wręcz reżyserującego ją w swojej głowie.

Podczas spektaklu na scenie pojawi się jeszcze kilka osób, jednak zawsze z dwiema twarzami. Jak to możliwe? Jonowi w snuciu i zwizualizowaniu opowieści pomagają postacie drugoplanowe, Susan i Michael, oraz epizodyczne, np. klienci restauracji czy pracownicy korporacji – jednak one wszystkie odgrywane są przez dwójkę aktorów. Susan, dziewczyna Jona, to młoda kobieta starająca się wspierać swojego ukochanego, jednak nie kosztem odrzucania własnych szans i spełniania marzeń; potrafi tupnąć nogą, chociaż widać, że robi to nie bez bólu. W tej roli zjawiskowo prezentują się Anastazja Simińska (Once, Aida) i Maria Tyszkiewicz (We Will Rock You, Metro), które, jednocześnie, po zmianie nakrycia głowy, staną się starszą agentką ze zniszczonymi przez papierosy płucami lub przebojową, szaloną i nieco zaczepną wokalistką z zamiłowaniem do wafli ryżowych. Niezwykłym przeżyciem jest przyglądanie się, jak Panie zmieniają swój charakter i kreację postaci o 180 stopni w ciągu kilku sekund.

musical tik tik bum teatr roma recenzja maciej pawlak
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl, materiały z konferencji prasowej

W Michaela, przyjaciela Jona, który porzucił niezbyt realne marzenia teatralne na rzecz ciepłej i dobrze płatnej posadki w korporacji, wcielają się Piotr Janusz (Piloci, Waitress) i Maciej Dybowski (Next to Normal, Rock of Ages). To ten typ niezwykle wspierającego człowieka, który może nie zgadza się w pełni z decyzjami przyjaciela, ale zawsze oferuje pomocną dłoń i podsuwa pomysły na rozwiązanie problemów. Panowie udowodnili, że mimo spokojnej i cichej roli drugoplanowej, potrafią uruchomić u widza największe emocje – pośrednio właśnie tajemnica Michaela stanowi główny plot twist tej produkcji. Swoim podejściem do roli fundują nam nie tylko łzy wzruszenia, ale także śmiechu, gdy po szybkiej zmianie odzienia wcielą się w pracownika korporacji z zamiłowaniem do xero czy istnego Elvisa branży cukierniczej.

Z całą pewnością żadna wersja obsadowa nie jest “lepsza” – obie fantastycznie wykonują swoją robotę i dostarczają odbiorcom mnóstwa emocji. Wybór zostawiam Wam, w zależności od Waszych indywidualnych preferencji. Ja natomiast będę wracać na obie wersje :) 

JOHNNY WAHA SIĘ (ILE JESZCZE BILETÓW KUPIĆ, BO JEDEN TO ZA MAŁO)

Tik, Tik… Bum! jest z pewnością jedną z lepszych premier Teatru Roma, co jest zasługą nie tylko samego materiału, ale i jego wykonania, więc całej ekipy realizatorskiej warszawskiej wersji. Oprócz wspomnianej już reżyserii, scenografii czy programowania światła, na ogromną pochwałę zasługuje także Michał Wojnarowski odpowiadający za tłumaczenie musicalu na język polski. Niejednokrotnie, znając już na pamięć utwory oryginalne danego tytułu, polskie słowa niekoniecznie pasują nam do utworzonego w głowie obrazu i zapamiętanego sposobu wykonania każdego numeru – a te zyskały popularność dzięki ekranizacji Lina-Manuela Mirandy z Andrew Garfieldem w roli głównej. W tym wypadku jednak ani razu nie czuło się nieprzyjemnego zgrzytu, że gdzieś tekst jest na siłę rozbity lub ściśnięty, źle osadzony, że brakuje rymów lub zwyczajnego flow, dzięki któremu piosenka bardziej do nas trafia. Wręcz przeciwnie – każda z kompozycji w języku polskim brzmi tak naturalnie i płynnie, że łapię się na nuceniu zasłyszanych kilka tygodni temu fragmentów, zamiast oryginalnych, które znam od lat. 

musical tik tik bum teatr roma recenzja marcin franc
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl, materiały z konferencji prasowej

Tik jest także produkcją udowadniającą, że niepotrzebne są wielkie sceny, kolorowe ledy i mnóstwo dymu czy pirotechniki, by zrobić wrażenie na widzu. To tytuł nieco bardziej psychologiczny, opowiadający o prawdziwym życiu normalnego człowieka, dzięki czemu każdy z nas ma szansę odnaleźć w bohaterach siebie, utożsamić się z jedną z postaci i mocniej przeżywać całą historię. Z jednej strony można go uznać za swoisty backstage musical (w końcu dowiadujemy się od kulis ile ciężkiej pracy wymaga się od kompozytora), ale ośmieliłabym się nawet wskazać kilka podobieństw do Hamiltona – który przecież także opowiada losy jednego niezwykle ambitnego człowieka marzącego o osiągnięciu sukcesu, po drodze płacąc za to coraz większą cenę. 

Tytuł ten dotrze nie tylko do osób liczących na wielki sukces a niepotrafiących przebić się przez showbiznesowy szklany sufit. Rozmyślania Jona łatwo przełożyć także na zwyczajne życie szarego człowieka, do którego w pewnym momencie dociera świadomość upływającego czasu i bezsensowność własnych działań. Dlatego tak ważne jest tu przesłanie ostatniego utworu spektaklu, kiedy usłyszymy “Czasu zostało mało już, chwili straconych nikt nie zwróci [...] Znów taka myśl, właśnie tak chcę żyć, by każdy dzień jak ten miał sens” (“Dlaczego?” tłum. M. Wojnarowski).

Marta Dąbkowska

ZOBACZ TAKŻE: Zdjęcia z musicalu Tik, Tik… Bum!

Prześlij komentarz

0 Komentarze