
Warszawska Syrena ożywiła kultowy film Tima Burtona. „Beetlejuice” to spektakl, który wciąga w zaświaty, zachwyca scenografią i daje aktorom pole do popisu na najwyższym poziomie.
Teatr Syrena sięgnął po broadwayowski hit z odwagą i wyobraźnią — i zwyciężył. Nowa polska premiera Beetlejuice w reżyserii Jacka Mikołajczyka to spektakl, który działa na kilku poziomach jednocześnie: bawi, straszy, wzrusza i pokazuje, że polskie sceny muzyczne potrafią robić widowisko na światowym poziomie. Na pierwszym planie są tu przede wszystkim ogromne pokłady humoru, bogata scenografia Mariusza Napierały oraz tytułowa rola Marcina „Sosny” Sosińskiego — aktora o niespotykanej w polskim musicalu wszechstronności.
Recenzja przygotowana na podstawie spektakli i obsad z 16 i 20 września 2025.
Gdzie i kiedy jesteśmy?
Fabuła trzyma się sprawdzonej akcji znanej z filmu Tima Burtona z 1988 roku: małżeństwo Maitlandów ginie, wraca jako duchy do swego domu, a kiedy w rezydencji pojawia się nowa, żywa rodzina — rozpoczyna się seria absurdalnych, groteskowych i momentami bardzo wzruszających prób odzyskania „swojego” miejsca. Pomóc w tej misji ma demoniczny Beetlejuice, nieobliczalny sojusznik, któremu nie zawsze można ufać. W tej historii ważną rolę odgrywa również Lydia – nastoletnia outsiderka w żałobie po matce, która jako jedyna potrafi dostrzec duchy Maitlandów. To ona staje się pomostem między światem żywych a zmarłych, a zarazem sercem całej opowieści – jej wrażliwość i bunt nadają historii dodatkowej głębi i emocjonalnego ciężaru. Wersja sceniczna rozwija filmowy materiał, dodając nowe motywy muzyczne i teatralne, nie porzucając przy tym sedna pierwowzoru.
Za sceniczne wcielenie „Beetlejuice’a” odpowiada zespół twórców, którzy z niezwykłą konsekwencją i wyobraźnią przełożyli burtonowski klimat na język teatru muzycznego. Reżyser i tłumacz Jacek Mikołajczyk zadbał o spójność całości i odniesienia zrozumiałe dla polskiego widza, a scenograf Mariusz Napierała stworzył przestrzeń, która dosłownie ż y j e na naszych oczach. Choreografia Barbary Olech nadaje rytm i energię, muzyczne brzmienie gwarantuje Tomasz Filipczak, a charakterystyczny wizualny sznyt budują kostiumy Anny Adamek, charakteryzacja Darii Skrzypkowskiej i światła Katarzyny Łuszczyk. To dzięki ich wspólnej pracy spektakl łączy groteskę i magię z lekkością, która przemawia do publiczności.
Dom, który żyje
Najważniejszym bohaterem musicalu, obok Beetlejuice’a i Lydii, jest scenografia. Mariusz Napierała zaprojektował ruchomą konstrukcję domu, podzieloną na trzy poziomy — parter, strych i dach — które na oczach widza przesuwają się i transformują, pozwalając na błyskawiczne zmiany miejsca akcji. To teatr „z krwi i kości”, nie oparty na projekcjach i LED-owych ekranach, lecz na fizycznych przemianach przestrzeni. Do tego dochodzą zaskakujące rozwiązania techniczne i pirotechniczne (Tomasz Pałasz) – światła, dymy, wybuchy i portale – które momentami działają jak iluzjonistyczne sztuczki. Dzięki temu mamy wrażenie, że obserwujemy nie tylko spektakl muzyczny, ale prawdziwy pokaz magii, w którym nawet zaświaty nabierają namacalnego kształtu.
Na osobne wyróżnienie zasługuje także charakteryzacja. To dzięki niej widzowie mają wrażenie, że na scenie pojawiają się istoty nie z tego świata – demony, duchy i groteskowe postaci, które wyglądają jak wyjęte wprost z wyobraźni Burtona. Makijaże i kostiumy są tak dopracowane, że chwilami trudno zgadnąć, jacy aktorzy kryją się pod kolejnymi kreacjami. Ta metamorfoza działa nie tylko wizualnie, ale i dramaturgicznie – postaci stają się pełniejsze, bardziej sugestywne i wiarygodne w swojej niezwykłości.
ZOBACZ TAKŻE: Jak wygląda Beetlejuice? Fotorelacja z konferencji prasowej.
Świetna gra świateł (Katarzyna Łuszczyk) potęguje ten efekt: ciepłe promienie słońca przeciskające się przez okna strychu kontrastują z mrokiem zaświatów, dzięki czemu widz czuje, jakby przenosił się między światami – realnym i nadprzyrodzonym – a teatr, posługując się własnym językiem, z powodzeniem rywalizuje tu z filmową iluzją.
Na uwagę zasługuje również precyzyjna oprawa dźwiękowa. W oczywisty sposób porywa nas muzyka Eddiego Perfecta pod batutą Tomasza Filipczaka, ale spektakl zawiera także efekty dźwiękowe i motywy muzyczne, które nie narzucają się widzowi – przeciwnie, często pozostają niemal niezauważalne. A jednak to właśnie one potęgują napięcie, podbijają rytm akcji i wzmacniają emocje w kluczowych momentach. Dzięki nim widz odczuwa scenę nie tylko oczami, ale całym ciałem – jakby teatr subtelnie sterował naszymi reakcjami.
Marcin Sosiński jako Beetlejuice — popis wszechstronności
Podczas dwóch spektakli w roli tytułowej miałam przyjemność podziwiać Marcina „Sosnę" Sosińskiego, który daje tu występ kompletny: wokalny, taneczny, aktorski, komediowy i improwizacyjny. Nawet w scenie opętania, gdy „na sznurkach” prowadzi inne postaci jak marionetki, widać jego lalkarskie doświadczenie i niezwykłą kontrolę nad rytmem sceny. Potrafi improwizować, błyskawicznie reagować na publiczność i współpartnerów, a zarazem zachować konstrukcję spektaklu. Jednocześnie stworzył własną wersję BJa, nie próbując udawać Michaela Keatona czy Alexa Brightmana i wypada w tym niezwykle naturalnie.
Do tego dochodzi zabawa głosem – „Sosna” potrafi w jednej chwili zmieniać barwy, rejestry i style mówienia, czym nie tylko rozbawia widzów, ale i pokazuje wachlarz umiejętności znany z dubbingu (w końcu to m.in. syn Haka w „Następcach” czy kilkanaście postaci z „Morderstwa dla dwojga”). Co ważne, reżyser dał mu sporą swobodę twórczą – dzięki temu aktor mógł dorzucić własne pomysły do konstrukcji roli, a nawet lekko podrasować finał. Efekt? Beetlejuice w jego wydaniu jest niepowtarzalny, osobisty i całkowicie autorski.
Najważniejsze jednak, że Sosiński nie tylko „gra” Beetlejuice’a. On nim j e s t. Widać, że wszedł w postać bardzo głęboko, rozumie jej motywacje i nie zatrzymuje się na powierzchownym wizerunku demona-żartownisia. Potrafi wydobyć z bohatera samotność, frustrację, potrzebę akceptacji — a przy tym zachować groteskowy humor. Dzięki temu jego kreacja jest naturalna, wielowarstwowa i fascynująca.
Tytułowa rola ma też drugiego odtwórcę – Maciej Maciejewski proponuje swoją, odmienną interpretację Beetlejuice’a. Dzięki temu widzowie otrzymują okazję porównania dwóch różnych ujęć tej samej, niezwykle wymagającej postaci.
Na scenie partneruje im świetnie dobrany zespół, który nadaje historii dodatkowej głębi. Lydia (Julia Totoszko / Aleksandra Rowicka) to serce spektaklu – młoda outsiderka, łącząca bunt i wrażliwość, a jednocześnie pełna młodzieńczej energii. Jej interpretacja sprawia, że widz naprawdę wierzy w jej samotność i tęsknotę za utraconą matką, a zarazem w niezwykłą więź, jaką nawiązuje z duchami. Nie mniej istotna jest para Maitlandów (Małgorzata Majerska / Agnieszka Rose i Marek Grabiniok / Michał Juraszek). To uroczo „nerdowskie” małżeństwo, które dopiero po śmierci uświadamia sobie, że życie dosłownie przeciekło im między palcami. Ich nieporadność i ciepło w zderzeniu z groteską sytuacji tworzą duet pełen humoru, ale i autentycznego wzruszenia.

Beetlejuice, Beetlejuice, Beetlejuice...
Beetlejuice w Teatrze Syrena to musical, którego nie można przegapić. Odważny wizualnie, błyskotliwy emocjonalnie i niebojący się ostrzejszego żartu – bawi, zaskakuje i wzrusza w równych proporcjach. Monumentalna scenografia i sugestywna muzyka spotykają się tu z popisową kreacją Marcina Sosińskiego, tworząc widowisko, które na długo zostaje w pamięci. A kiedy dodamy do tego olśniewającą charakteryzację i energię całego zespołu, otrzymujemy spektakl, który jest nie tylko artystycznym sukcesem, ale także pełnym magii doświadczeniem teatralnym.
Marta Dąbkowska
OBIERZ TAKŻE INNY KIERUNEK: MUSICAL
0 Komentarze