Dear Evan Hansen – dlaczego tak porusza? Musical vs. film vs. książka – porównanie

dear evan hansen drogi evanie hansenie film musical książka recenzja

Dear Evan Hansen przez wielu uważany jest za wzorcowy dla współczesnej młodzieży przykład musicalu przepełnionego nastoletnimi, codziennymi rozterkami, trudnymi tematami, nieoczywistymi wyborami i nieidealnymi postaciami w ich wszystkich odcieniach szarości. O tym broadwayowskim hicie zrobiło się ostatnio głośniej dzięki filmowej adaptacji z Benem Plattem w roli głównej, który – co warto zaznaczyć – odgrywał ją również na deskach teatralnych.

Musical Dear Evan Hansen zadebiutował na scenie w roku 2015 zaskakując fabułą inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami z lat szkolnych jednego z twórców tego tytułu. Benj Pasek, wraz z Justinem Paulem zajął się tworzeniem muzyki i słów do spektaklu ze scenariuszem Stevena Levensona (Tick, Tick... Boom!, Fosse/Verdon), a od pierwszych prób do roli głównej przygotowywał się Ben Platt. Za dość kontrowersyjny wybór uważało się jego obsadzenie jako Hansena w filmowej adaptacji z 2021 roku – w wieku trzydziestu lat wyróżniał się wyglądem pośród typowo licealnej społeczności; twórców posądzano także o nepotyzm, ponieważ produkcją ekranizacji zajął się Marc Platt, ojciec Bena.

dear evan hansen drogi evanie hansenie film musical książka recenzja

Drogi Evanie Hansenie ukazuje historię nastolatka, w którego szkole dochodzi do tragedii – jeden z uczniów popełnia samobójstwo. Evan, mierzący się z fobią społeczną, walczący z nieśmiałością, niską samooceną, samotnością i z trudnościami w nawiązywaniu kontaktów wymyśla dla siebie ważną rolę w wydarzeniu, w którym w rzeczywistości nie brał udziału. Chociaż targające nim emocje nie pozwoliły jedynie zaprzeczyć pewnym przypuszczeniom, jakie snuli nauczyciele i bliscy nieżyjącego ucznia, dość szybko Hansen przekonuje się, że jedno niedopowiedzenie zaczyna zmieniać jego życie na lepsze. Nawet, jeśli początkowe, drobne kłamstwa wiązały się ze strachem przed odrzuceniem czy też miały na celu dawanie nadziei zrozpaczonej rodzinie i były oznaką pewnego rodzaju empatii i próbą podarowania innym tego, o co proszą (czy obawą przed przyznaniem tego, czego usłyszeć nie chcą), chłopak wkrótce zaczyna czerpać z sytuacji coraz więcej dla siebie. Gdy wreszcie jest zauważany i doceniany przez rówieśników, gdy może rozmawiać z dziewczyną, która od dawna mu się podoba, gdy znajduje nową rodzinę, która ma dla niego czas i ojca, którego nigdy nie miał – bierze z tego coraz więcej, aż zaczyna motać się w sieci kłamstw, którą sam utkał.

Musical, w swoim scenicznym wydaniu, zyskał uznanie krytyków – zarówno za rolę tytułową Bena Platta, teksty i muzykę, jak i scenariusz. Historia zachęciła także do otwartego dialogu na temat chorób psychicznych i samobójstw wśród młodzieży. Tytuł cieszył się na tyle dużym powodzeniem, że w 2018 roku na rynku pojawiła się książka o tym samym tytule napisana przez Vala Emmicha przy wsparciu pozostałych twórców musicalu. Powieść ta stara się nakreślić słowem to, co musical przekazał muzyką, ale to nie wszystkie różnice. W książce znajdziemy rozdziały pisane z perspektywy Connora, chłopaka, który popełnił samobójstwo. Pozwalają nam one spojrzeć na akcję jako duch wspominający swoje życie. Zabieg ten wydaje się ciekawy o tyle, że dzięki niemu istnieje możliwość uzupełnienia luk fabularnych i wyjaśnienia niejasności, czy tego, czego zwyczajnie nie dałoby się pokazać na scenie. Jednocześnie jednak perspektywa Connora odziera całą historię z tajemnicy, nie pozwala odbiorcy na samodzielną interpretację i stosuje nie zawsze zadowalające rozwiązania. Tak naprawdę Connor, którego widzimy w wersji scenicznej, jest wyobrażeniem Evana – nie wiemy, jaki był w rzeczywistości. Powieść decyduje się pokazać nam jego prawdziwą osobowość i historię, podać wszystko na tacy zabierając naszej wyobraźni możliwość dopowiedzenia sobie pewnych elementów.

ZOBACZ TAKŻE: Duch w musicalu? Jak pokazać go na scenie?

Jeżeli już przy różnicach jesteśmy, warto wspomnieć o drobnych szczegółach, do których tegoroczny film podszedł inaczej, niż wersja sceniczna. Za reżyserię odpowiada Stephen Chbosky, autor powieści Charlie oraz jej ekranizacji, można więc uznać za mały easter egg fakt, że tytuł ten znalazł się na liście ulubionych książek Connora. Zakończenie również zostało tu nieco zmienione, dodano kilka scen, które miały sprawić, jak powiedział w jednym z wywiadów sam Ben Platt "że Evan jest bardziej odpowiedzialny za swoje czyny". Dodano także fragment, w którym okazuje się, że ojciec Connora jest w rzeczywistości jego ojczymem – tego aspektu nie poruszał ani musical, ani powieść. Być może decyzja ta została podjęta, by wyjaśnić zachowanie mężczyzny, który od pierwszych minut wydawał się dla syna obojętny, czy wręcz zimny. Dzięki temu jego późniejszy wybuch płaczu wywołuje u widza większe emocje.

dear evan hansen drogi evanie hansenie film musical książka recenzja

Istotne zmiany dotyczą w tym wypadku ścieżki dźwiękowej. Po pierwsze, do filmowej adaptacji dodano utwór Alany, jednej z uczennic szkoły, która coraz częściej rozmawia z Evanem i także stara się przekształcić tragedię w coś dobrego dla siebie i innych. Piosenka, którą śpiewa, ma nam lepiej zarysować jej sytuację (utwór napisała odtwórczyni tej roli, Amandla Stenberg). Z nieco gorszych informacji: z ekranizacji wycięto dwa utwory, które powinna śpiewać matka Hansena, "Anybody Have a Map?" oraz "Good For You". Mówi się, że Stephen Chbosky nie mógł znaleźć sposobu, by przenieść je do produkcji, jednak dość często wspominanym argumentem jest brak doświadczenia w śpiewaniu Julienne Moore, która tę rolę odgrywała.

Dear Evan Hansen to produkcja, z którą – moim zdaniem – powinien zaznajomić się każdy (może z książką niekoniecznie). Porusza wyjątkowo trudne tematy, istotne nie tylko dla młodzieży, ale i dorosłego odbiorcy: mówi o depresji i samobójstwie, o fobii społecznej i ciągłym lęku, o próbie dopasowania się do otoczenia i braku zrozumienia ze strony rówieśników. Tytuł ten wzrusza i na długo pozostaje w pamięci. Film stanowi stosunkowo wierną adaptację wersji scenicznej, starając się przy tym naprawić jej pewne błędy. Wydaje się jednak przy tym płytszy, prostszy, wybierający momentami ścieżkę na skróty, pozbawiony wydźwięku czy morału, który satysfakcjonował teatralną widownię. Jeżeli nie macie możliwości zobaczenia wersji scenicznej, seans kinowy powinien być wystarczający – bo tytuł ten to must watch dla każdego fana musicali i nie tylko.

Marta Dąbkowska

ZOBACZ TAKŻE:


Prześlij komentarz

0 Komentarze