Mały sklepik z horrorami czyli musical Little Shop of Horrors (TM Proscenium, Scena Relax, Warszawa) | RECENZJA

little shop of horrors warszawa

Najpierw, w 1960 roku, była amerykańska komedia grozy Rogera Cormana. Little Shop of Horrors zyskał jeszcze większą popularność dzięki remake'owi z roku 1986 z Rickiem Moranisem i Stevem Martinem w obsadzie, na podstawie musicalu Howarda Ashana, z muzyką Alana Menkena. Sklepik z horrorami, czy też Krwiożercza Roślina, okazał się sukcesem komercyjnym proponując widzowi pastisz horroru i sci-fi niejako wyolbrzymiając i naśmiewając się z typowych dla tych gatunków elementów. Oczywiście tytuł ten nie mógł przejść obojętnie obok Broadwayu i desek teatralnych, a w roku 2021 doczekaliśmy się polskiej prapremiery tego musicalu. Little Shop of Horrors możemy zobaczyć na warszawskiej Scenie Relax, spektakl przygotował Teatr Muzyczny Proscenium. 


Od dłuższego czasu mam przyjemność śledzić działalność Antoniusza Dietziusa i całego zespołu zgromadzonego wokół Śródmiejskiego Teatru Muzycznego. Chociaż teatr ten uważany był za amatorski, jako część Młodzieżowego Domu Kultury im. Wł. Broniewskiego, a sami aktorzy samodzielnie wykonywali prace związane chociażby z przygotowaniem scenografii, ich produkcje zawsze stały na wysokim poziomie. Teraz, gdy ta działająca z pasji grupa stała się Teatrem Muzycznym Proscenium, możemy już oficjalnie zaprzestać używania wyrażenia "amatorzy" i nazwać ich profesjonalistami, na co najlepszym dowodem jest ich najnowsza produkcja wystawiana na Scenie RelaxLittle Shop of Horrors

bartłomiej szrubarek little shop od horrors
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl

Młody i z lekka fajtłapowaty pracownik kwiaciarni, Seymour, jest wdzięczny za bańkę spokoju, w jakiej aktualnie żyje – odtrącony w dzieciństwie znalazł swoje miejsce w niewielkim sklepiku z kwiatami, gdzie może spokojnie zamiatać podłogę wyrabiając nadgodziny, za które nie dostanie godnej zapłaty. Motywacji dodaje mu codzienne spoglądanie z boku na ukochaną i zajętą dziewczynę, której facet wygląda na skłonnego do zamordowania konkurencji. Gdy jednak roślinny biznes chyli się ku upadkowi, Seymour postanawia zrobić wszystko, byle tylko znowu nie wylądować na bruku. Odnajduje przedziwną sadzonkę, która przyciąga do kwiaciarni nowych klientów. Czy ktoś zauważy coraz bledszą twarz chłopaka i liczne nacięcia na jego skórze? Okazuje się bowiem, że tylko ludzka krew jest w stanie utrzymać przy życiu Audrey II, tajemniczą roślinę, dzięki której Seymour ma pieniądze, dach nad głową i uwagę cudownej dziewczyny. Jednak to nietypowe piękno natury robi się coraz bardziej głodne... 

Inscenizacja TM Proscenium jest tym spektaklem, na który wybieracie się bez większych oczekiwań, a wychodzicie z teatru zachwyceni, kupując po drodze bilety na kolejny set. Po pierwsze zawdzięcza się to niezwykle młodej obsadzie, która chyba z mlekiem matki wyssała talent, ponieważ w niczym nie ustępuje profesjonalnym aktorom od lat występującym na scenie. Bartłomiej Szrubarek i Mateusz Tomaszewski idealnie odnajdują się w roli nieco ciapowatego i nieogarniętego Seymoura niezauważającego, jak wszyscy wokół nim pomiatają, nie doceniają, wykorzystują. Aleksandra Kołodziej jako Audrey to niemal wyrwana z klasycznych komedii romantycznych dziewczyna pragnąca szczęśliwego związku i pastelowego domku z ogródkiem. Chyba największy aplauz zebrał Mikołaj Kisiel w roli niezrównoważonego i kochającego przemoc dentysty Orina, chodzącego przykładu badboya w każdym tego słowa znaczeniu. Jako pragnący pieniędzy szef wystąpił Mateusz Otłowski, a atmosferę podkręcał uroczy i nieco zadziorny chórek: Aleksandra Lewicka, Julia Bielińska, Katarzyna Kanabus/Angelika Jasińska. Oczywiście należy także wspomnieć o wspaniałej roślinie Audrey II, która rosła na naszych oczach z minuty na minutę, a jej szaloną osobowość wspaniale przedstawili swymi głosami Jędrzej Czerwonogrodzki i Wojciech Bochra. W obsadzie znaleźli się także Natalia Podsiadła czy Marta Rodziejczak tworząc społeczność Skid Row, budując klimat i do tego wcielając się w kilka różnych postaci. 

mikołaj kisiel little shop of horrors
fot. Marta Dąbkowska, KierunekMusical.pl

Oprócz tego, co widzimy na scenie, należy także docenić całą pracę merytoryczną związaną z przygotowaniami do wystawienia tego tytułu. Na pochwałę zasługuje zarówno Antoniusz Dietzius, który już niejednokrotnie udowodnił, że spod jego skrzydeł jako reżysera wylatują fantastycznie przygotowane dzieła, jak i Paulinę Skowrońską, z którą wspólnie zajęli się przekładem – a z pewnością nie było łatwo tak przetłumaczyć osadzone w popkulturze i dobrze znane polskiej publice teksty, by podczas ich słuchania nie był odczuwalny pewnego rodzaju zgrzyt. Żadnych zażaleń jednak do tych aspektów nie mam, polskie wersje utworów brzmią płynnie, a dialogi naturalnie, cała inscenizacja stanowi wierne odzwierciedlenie hitu broadwayowskiego. Na uwagę zasługuje także sfera wizualna przedstawienia: pojawiające się na scenie poszczególne miejsca akcji budują klimat, a rosnąca na naszych oczach i tańcząca roślina robi ogromne wrażenie – za scenografię odpowiadają Antoniusz Dietzius i Bartłomiej Szrubarek, kostiumy Paulina Skowrońska. Gra świateł buduje u widza napięcie oraz zapowiada krwiste wydarzenia dzięki Krzysztofowi Gantnerowi. Jeżeli miałabym się już do czegoś przyczepić, to byłaby to kwestia nagłośnienia, gdyż grający na żywo zespół niejednokrotnie zagłuszał wokalistów (lub aktorzy przekrzykiwali samych siebie, być może konieczna byłaby osoba odpowiedzialna za wyciszanie w odpowiednim momencie mikrofonów danych artystów), jednak wada ta dotyczy nie tyle samego Little Shop of Horrors, co architektury budynku – przypomnijmy, że Scena Relax powstała na miejscu dawnego kina, a w placówce tego typu akustyka rządzi się innymi prawami. 

ZOBACZ: Fotorelacja z musicalu Little Shop of Horrors i inne zapowiedzi Sceny Relax

Little Shop of Horrors jest produkcją przede wszystkim rozrywkową i mimo jednoznacznego tytułu nie dostarcza widowni niezwykle przerażających fragmentów czy jump scare'ów – i mówię to jako osoba raczej bojaźliwa i unikająca horrorów. To komedia, wykorzystująca co prawda motyw krwiożerczej rośliny, jednak posługująca się przy tym odpowiednio dostosowanym humorem i wyolbrzymieniem, co zamiast przerażenia czy obrzydzenia funduje nam częściej uśmiech na twarzy. Do tego inscenizacja przygotowana przez Teatr Muzyczny Proscenium stoi na niezwykle wysokim poziomie zarówno pod względem wokalnym, scenografii czy kostiumów, jak i tłumaczenia, które całościowo wypada bardzo naturalnie i pozbawione jest sztywnych kalek językowych. Dzieciom nie polecam, ale jeżeli macie powyżej 15 lat, uwielbiacie czarny humor i celowo przerysowane postaci, koniecznie wpadnijcie na Little Shop of Horrors do Warszawy. Tylko uważajcie na dentystów!

Bilety dostępne tutaj

Prześlij komentarz

0 Komentarze