„MIŁO.” – muzyczny horror o żałobie, który milczy, gdy widz chce krzyczeć.
Podczas 44. Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych swoją premierę miał film, który nie pozostawia widza obojętnym. „MIŁO.” w reżyserii Mateusza Motyki to odważny i niezwykle dojrzały debiut – formalnie precyzyjny, emocjonalnie druzgocący, a gatunkowo… zaskakujący. Musical? Horror? Dramat psychologiczny? Wszystko naraz – i to właśnie działa.
MIŁO. – MUZYCZNY HORROR PSYCHOLOGICZNY
„MIŁO.” to opowieść o miłości, stracie, żałobie, winie i wybaczeniu. Fabuła koncentruje się na zespole, który próbuje wrócić do grania po śmierci jednego z członków – ich brata i przyjaciela. Ale jak śpiewać, jak wydusić z gardła kolejne dźwięki, kiedy wciąż widzisz Jego twarz? Jak grać, gdy Twoją rękę zaczyna prowadzić niewidzialna dłoń? Jak żyć, kiedy mierzysz się z poczuciem winy, do którego boisz się przyznać? I czy możesz tę winę czuć, za swoje emocje, reakcje, strach, niepewność i skrępowanie? To film o rozpadzie, o bólu, który nie mija, o czających się za rogiem demonach przeszłości i o tym, jak mocno można żałować i jak trudno jest wybaczyć – głównie sobie.
„MIŁO.” to musical-horror, ale nie w klasycznym ujęciu. To film oparty na muzyce, który jednak potrafi celnie uderzyć ciszą. Gra ona w tej opowieści równie ważną rolę, co dźwięk – uwydatnia emocje, wyostrza obraz, daje miejsce na to, co niewypowiedziane. W świecie, w którym postaci zmagają się ze stratą, winą i żałobą, brak słów bywa głośniejszy niż śpiew. Tytuł ten nie jest także typowym horrorem, którego można oczekiwać – strach pojawia się raczej w konfrontacji z emocjami, z żałobą, z widmem tych, których już nie ma. Straszy nie potworami, ale tym, co rozgrywa się w głowie. Szczególnie zakończenie – mocne, zaskakujące, rozdzierające – zostaje z widzem na długo. To moment, po którym trudno się podnieść z fotela, dosłownie i emocjonalnie (scenariusz i reżyseria: Mateusz Motyka).

WIZUALNIE NIC NIE JEST PRZYPADKOWE
To także film piękny i przemyślany wizualnie. Twórcy zaprezentowali świat zamknięty w odcieniach szarości i emocjonalnego zawieszenia. Zmienne proporcje obrazu zabierające oddech bohaterom, ściskające ich w małym okienku na ekranie, gdy w ich wnętrzu dzieje się tak wiele; budujący napięcie long take niepozwalający widzowi uciec od cierpienia postaci, zmuszający do bycia tuż obok niego w najgorszym momencie życia; subtelna, ale precyzyjna praca światłocieniem tworzącym nastrój i dramatyzm, wydobywająca to, co ukryte w mroku; odbicia aktorów i ich emocji w lustrach czy szybach. Dopełnieniem obrazu są liczne zbliżenia na twarze – pełne łez, napięcia, zgaszonych spojrzeń. Mimiką opowiedziano tu więcej niż niejednym monologiem. A wszystko to sprawia, że „MIŁO.” nie tylko się ogląda, ale i widzi (zdjęcia: Mateusz Klimek, montaż: Mateusz Motyka, Mateusz Klimek).
KAŻDY GRYMAS, KAŻDA ŁZA
Nie oszukujmy się – możliwość zobaczenia wyczekiwanego filmowego debiutu Macieja Pawlaka sprawi, że na „MIŁO.” rzuci się cały światek musicalowy. Ale zostaną nie tylko oni – zostaną też ci, którzy kochają kino szukające nowych środków wyrazu. Pawlak w głównej roli błyszczy, jest prawdziwy, kruchy, ale nie przerysowany. Towarzyszą mu Masza Wągrocka, Tomasz Włosok i Sebastian Gola – każdy z nich wnosi do filmu emocjonalną prawdę, niepokój, intensywność.
Film eksploruje złożone emocje związane z bliskością, samotnością i nieuchronnymi rozstaniami, które rozgrywają się zarówno na płaszczyźnie fizycznej, jak i psychicznej. Aktorzy, często operując mimiką i subtelnymi gestami, oddają to, co niewypowiedziane — ich twarze są prawdziwymi nośnikami emocji. Film nie boi się łez – są one naturalne, często bez słów, ale za to z pełnym ciężarem emocji. To momenty, które łamią widza, a jednocześnie pozwalają mu się zanurzyć w głębię historii.

„MIŁO." BOLI
„MIŁO.” to kino, które boli, ale którego się potrzebuje. Przemyślane, odważne, pełne emocjonalnej prawdy. To film, który wprowadza widza w melancholię, czasem prowokuje do łez, a chwilami wywołuje dreszcze niepokoju, a nawet przerażenia. Z niezwykłą wrażliwością prowadzi nas przez historię, która balansuje między codziennością a psychologicznym dramatem, przypominając klimaty takich kultowych tytułów jak Tik, Tik... Bum, Next to Normal czy Thrill Me, a jednocześnie zaskakując zupełnie nowym podejściem do opisywanej problematyki. Motyka pokazał, że debiut może być dojrzały, wielowymiarowy i nieprzewidywalny. A jeśli tak wygląda początek, to nie mogę się doczekać, co będzie dalej.

0 Komentarze